„Każdy ma własne życie i własny rozum.
I jeszcze do tego własny los, którego nie można przewidzieć.
Tak naprawdę, to nikt nie wie co jest dla niego dobre, a co złe.”
-Żartujesz sobie ze mnie?!-nerwowym krokiem chodziłam po pomieszczeniu.
-Rose uspokój się!
-Nie mów mi co mam robić!
-Rosalie!
Słysząc swoje pełne imię wzdrygnęłam się i spojrzałam na mężczyznę. Od dawna nikt tak do mnie nie mówił. Wzięłam głęboki oddech i powoli wypuściłam powietrze.
-Czy to jest naprawdę konieczne?
-Rosalie mieliśmy umowę,a ty ją złamałaś. Znowu
-Ale to nie była moja wina!
-Zawsze tak mówisz...
-Tym razem na serio! Tamten koleś mnie popchnął!
Ciemnowłosy westchnął i przetarł rękami zmęczoną twarz.
-Posłuchaj... Możesz usiąść?
Pokręciłam przecząco głową. Byłam zbyt zdenerwowana żeby usiedzieć spokojnie na miejscu. Jak on może wymagać ode mnie takiej rzeczy?! Nie zgadzam się na to! Dlaczego nie mogę sama decydować o moim życiu? Jestem dorosła...
-Siadaj-warknął. Posłałam mu kpiące spojrzenie
-Nie denerwuj się tak, bo ci żyłka pęknie-mruknęłam i usiadłam na drewnianym krześle. Założyłam ręce na klatce piersiowej i spojrzałam na niego wyczekująco
-Wiesz że to dla twojego dobra
-Wiesz że to dla twojego dobra-zaczęłam go przedrzeźniać
-Przestań
-Przestań
-To nie jest zabawne
-To nie jest zabawne
-Rose!
-Co?-spytałam jak gdyby nigdy nic
-Nie jestem twoim kolegą! Powinnaś odnosić się do mnie z szacunkiem!
-Nie przynudzaj-przewróciłam oczami
-To mnie nie wkurwiaj! Mogłaś trafić do poprawczaka! Tylko dzięki mnie to s..
-Ale muszę wyjeżdżać!-weszłam mu w słowo
-Wolałabyś żeby cie zamknęli?
-No nie,ale... Dlaczego nie mogę zostać w Nowym Jorku?
-Bo uznałem,że tak będzie dla ciebie lepiej. Odpoczynek od tej twojej Mii dobrze ci zrobi. Przecież wiem,że to przez nią.
-Nie prawda!
-Proszę chociaż nie zaprzeczaj. Może mi powiesz,że sama odkryłaś te wasze meliny?
Otworzyłam usta by po chwili je zamknąć. Może i było w tym trochę racji,ale to nie zmienia faktu,że sama się w to wpakowałam i podoba mi się taki sposób życia. Uniosłam brodę hardo patrząc mu w oczy
-Ona mi pomogła
-Pomogła?-prychnął-Ty to nazywasz pomocą?
Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. W końcu jednak nie wytrzymał, odwrócił głowę i głęboko westchnął.
-Zrozum że to dla twojego dobra.. Nie przerywaj mi-uniósł dłoń kiedy otwarłam usta z zamiarem wtrącenia się- Za pół roku skończysz te osiemnaście lat i będziesz sobie mogła robić co chcesz. Ja już ci wtedy nie pomogę a teraz daję ci ostatnią szansę. Wspólnie z twoją ciocią ustaliliśmy,że "odnowisz rodzinne więzi" i chociaż na ten pół roku zamieszkasz z bratem twojej matki. Z tego co mówiła Lisa raczej go nie pamiętasz, bo kiedy byłaś mała twoi rodzice przenieśli się tutaj i zerwali wszelkie kontakty z rodziną, a potem...-urwał swój monolog nie wiedząc czy może to powiedzieć.
-Zginęli-dokończyłam gorzko. Zostawili mnie samą. Gdyby nie Lisa- najlepsza przyjaciółka matki mnie nie przygarnęła wylądowałabym w domu dziecka. Nienawidzę ich za to. Wiem,że to nie ich wina,ale nie potrafię im tego wybaczyć. Cholerna katastrofa lotnicza. Gdybym nie poznała wtedy Mii pewnie całymi dniami wylewałabym z siebie hektolitry łez. To ona pokazała mi ten lepszy świat. Pokazała, jak skutecznie radzić sobie z problemami, jak cieszyć się życiem. Kocham ją jak siostrę, której nigdy nie miałam. Nie wiem jak poradzę sobie bez niej przez te pół roku.
Wyciągnęłam z kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę nie zwracając uwagi na ostre spojrzenie mojego kuratora.
-Ile razy mówiłem ci że masz przy mnie nie palić?
Przewróciłam oczami, podeszłam do okna i otwarłam je do szeroka
-Lepiej?-posłałam mu kpiący uśmiech na co zmrużył gniewnie oczy
-Za chwilę wrócę-mruknął i zostawił mnie samą. Zaciągnęłam się dymem i wypuściłam z ust równiutkie kółeczka. Pojadę tam, ale zmieniać się nie zamierzam. Doskonale wiem,że tylko o to mu chodzi. Jakoś przetrwam ten czas i wrócę tu. Do nikogo nie będę się przywiązywać. To już postanowione. Wypaliłam do końca papierosa i wyrzuciłam go za okno. Ogarnęłam wzrokiem całe pomieszczenie. Byłam tu już tyle razy a w tym miesiącu to już piąty. Biuro mojego kuratora znajdowało się w budynku policji głównej. Wszyscy nas tu znają. Mnie i Mie. Znudzeniu policjanci przymykają oczy na nasze wybryki. Każdy ma dość naszych głupich uwag. Zawsze chcą się nas jak najszybciej pozbyć. Nawet Mark'owi zdarza się stracić cierpliwość. W gruncie rzeczy naprawdę spoko z niego gość.
Chwile później wrócił prowadząc moją "ciocię"
-Zdrajczyni-mruknęłam patrząc na kobietę
-Rose..-zaczęła. Pokręciłam głową
-Idę do auta. Na razie Mark!-pożegnałam się i opuściłam budynek
*
Trzy dni minęły niesamowicie szybko. To już dzisiaj. Niechętnie wygrzebałam się z łóżka. Zabrałam z obrotowego krzesła wczoraj przygotowane rzeczy i udałam się do łazienki. Wykonałam poranną toaletę i ubrana w czarne rurki, biały t-shirt z napisami i jeansową koszulę stanęłam przed lustrem. Nałożyłam na twarz podkład, wokół oczu zrobiłam czarne kreski, wytuszowałam rzęsy i musnęłam usta błyszczykiem. Uczesałam włosy w luźny warkocz na bok i założyłam na uszy czarne kolczyki wkrętki w kształcie serc. Gotowa wróciłam do pokoju. Nie zostało mi za wiele czasu. Upewniłam się,że mam wszystko co potrzebne i wyniosłam na korytarz 3 duże i 2 średniej wielkości walizki oraz torbę podręczną,którą przewiesiłam przez ramie. Ostatni raz zajrzałam do pokoju i z ciężkim westchnieniem zamknęłam drzwi. Stanęłam przed schodami i podparłam się pod boki. To teraz trzeba to przetransportować na dół... Na moje usta wpłynął nieco wredny uśmieszek. Lisa nie będzie zadowolona.Cóż... Nie mój problem. Uklękłam i zaczęłam kolejno spychać walizki. Odbijały się od ściany i zjeżdżały na dół robiąc przy tym mnóstwo hałasu. Tak jak myślałam, chwilę po tym pojawiła się przede mną rozzłoszczona kobieta
-Co ty wyprawiasz?!-zaczęła wrzeszczeć i wymachiwać rękami. Zbyłam ją wzruszeniem ramion. Zeszłam na dół i ustawiłam bagaże pod drzwiami. Odwróciłam się z zamiarem pójścia do kuchni,ale drogę zastąpiła mi moja opiekunka
-Możesz przestać się tak zachowywać?
-Niby jak?-uniosłam jedną brew
-Tak,tak.. obojętnie
Ponownie wzruszyłam ramionami i bez słowa wyminęłam ją. Odkąd dowiedziałam się o tym, co mnie czeka nie rozmawiałyśmy normalnie.
Wyjęłam z szafki miskę,wypełniłam ją czekoladowymi płatkami,po czym zalałam zimnym mlekiem i wziąwszy łyżkę usiadłam przy stole. Zajęta jedzeniem nie zwracałam uwagi na brunetkę zajmującą miejsce naprzeciwko mnie. Cały czas czułam na sobie jej wzrok. Przewróciłam oczami, odstawiłam pustą już miskę i wreszcie na nią spojrzałam
-Rose,skarbie, wiesz że kocham cię jak własną córkę i...
-Tylko nie mów mi,że to dla mojego dobra. Już to słyszałam-rzuciłam niezbyt miłym tonem. Wzięła głęboki oddech i potarła czoło.
-Zobaczysz... To ci wyjdzie na dobre. Nam wszystkim.
Chciała jeszcze coś dodać,ale w tym momencie po domu rozległ się dźwięk dzwonka. Szybko zerwałam się z miejsca i z rozmachem otworzyłam drzwi
-Uff.. zdążyłam- dziewczyna odetchnęła z ulgą i mocno mnie przytuliła
-Masz?-spytałam kiedy się od siebie oderwałyśmy
-Jeszcze pytasz?-zaśmiała się i wyciągnęła z torby ładnie zapakowaną paczkę. Zmarszczyłam brwi. Widząc to puściła mi oczko- Prezent na urodziny...
-Raczej nie powinno być żadnych problemów-dodała ciszej
-Oby-mruknęłam chowając ją do jednej z walizek, w której wcześniej specjalnie zostawiłam trochę wolnego miejsca.
-Będę tęsknić-powiedziałam szczerze patrząc przyjaciółce w oczy.
-Ja też-odpowiedziała i ponownie się w siebie wtuliłyśmy.
Trwałyśmy w uścisku dopóki pod domem nie zaparkowało auto. Mark podszedł do nas i zmierzył Mię nieprzyjemnym spojrzeniem. Nigdy nie darzył tej dziewczyny sympatią. Zresztą działało to w obie strony/
-Czekam w samochodzie-powiedział i zabrał moje rzeczy. Pożegnałyśmy się i już miałam wsiadać kiedy z domu wybiegła Lisa.
-Rose zaczekaj!
Posłusznie odwróciłam i się i spojrzałam na nią wyczekująco. Kobieta podeszła do mnie i po prostu przytuliła. Zdziwiona zmusiłam się do odwzajemnienia gestu. Poczułam jak drżą jej ramiona. Płakała? Odsunęła się i całując mnie w czoło szepnęła "przepraszam".
-Do zobaczenia za pół roku. Chyba że im zwije, wtedy szybciej-zaśmiałam się. Brunetka mimowolnie zrobiła to samo. Wsiadłam i pomachałam jej
-Gotowa by opuścić Nowy Jork?-spytał mężczyzna
-Nie,ale jedź,bo jeszcze spóźnię się na ten cholerny samolot
-Wyrażaj się!
-Oj tam-machnęłam ręką i oparłam się o zimną szybę.
*
Niecałe piętnaście minut później biegliśmy w kierunku odprawy.
-Nie rób tam żadnych głupot-poprosił kiedy ustawiliśmy się w kolejce
-Nie obiecuję-zaśmiałam się
-Rose-jęknął
-Pa!-zawołałam i podeszłam do białej barierki. Obejrzałam się przez ramię. Pokręcił głową i zniknął w tłumie ludzi krzątających się po lotnisku. Przygryzłam dolną wargę. Z bijącym sercem czekałam na swoją kolej. Uspokoiłam oddech i skinęłam wysokiej szatynce z ochrony. Po kilku minutach mogłam spokojnie iść dalej. Obeszło się bez najmniejszego problemu. Odetchnęłam z ulgą. Miałam gotowe wytłumaczenie,ale jak widać okazało się niepotrzebne. Michael dobrze się postarał. Jestem ciekawa co wykombinował. Ten dwudziestoletni chłopak zna się na rzeczy.
Pospieszona przez stewardessę weszłam na pokład samolotu i zajęłam swoje miejsce. Na start nie musiałam długo czekać. Ze smutkiem patrzyłam na coraz to zmniejszający się krajobraz mojego ukochanego miasta. Kiedy całkowicie zniknął mi z oczu usadowiłam się wygodnie w fotelu i wsadziłam w uszy słuchawki.
-Może nie będzie aż tak źle...-mruknęłam sama do siebie i zatraciłam się w dźwiękach mojej ulubionej piosenki.
_____________________________________________
Na początku chciałabym bardzo podziękować za tyle miłych komentarzy pod prologiem. <3
Co do tego rozdziału..
Nie do końca tak to sobie wyobrażałam.Nudny,krótki, za dużo dialogów...
Postaram się aby następne rozdziały były o wiele ciekawsze.
Ogólnie ten rozdział jest troche tajemniczy.W drugim wszystko, a przynajmniej część się wyjaśni.
Nie daję żądnych limitów komentarzy.
Miło byłoby gdyby każdy kto czyta zostawił po sobie ślad,ale oczywiście do niczego nie zmuszam :)
Rozdział 2 pojawi się za jakieś 2/3 tygodnie, może szybciej jeśli uda mi się dokończyć rozdział na starego bloga.
Do następnego! xx